· czwartek, 12 grudzień 2024 ·

Strona główna

::: ARTYKUŁY PRASOWE :::


Nigdy się nie poddawać

Rozmowa z sensei Andrzejem Zacharskim, absolwentem japonistyki Uniwersytetu Meisei w Tokio od ośmiu lat mieszkającym w Japonii


10 sierpnia polskie karate obiegła zaskakująca wiadomość: shihan Andrzej Drewniak, twórca potęgi polskiego Kyokushin i jeden z liderów EKKO, został wykreślony z listy członków IKO, którym kieruje Shokei Matsui. Po otrzymaniu tej informacji, sensei Andrzej Zacharski – odpowiedzialny  w Polskiej Organizacji Kyokushin za stosunki międzynarodowe – udał się na tokijskie lotnisko Narita i pierwszym samolotem przyleciał do Krakowa.

 

– Czy zaskoczyła sensei decyzja, którą podjęli Japończycy?

– Podobnie jak shihan Drewniak, nie jestem ani zaskoczony, ani specjalnie przejęty. Natomiast rozczarowała mnie postawa władz światowej organizacji. Japończycy po raz kolejny pokazali swoją prawdziwą twarz.

 

– W latach 2003-2005 pracował sensei w centrali IKO Honbu w Tokio, bezpośrednio pod kierownictwem Matsui. Jakie wtedy były stosunki pomiędzy Polską i Japonią?

– Problem polegał na tym, że nie pracowałem bezpośrednio pod kierownictwem kancho Matsui. Pomiędzy nami znajdowała się księgowa IKO, Yoshiko Tomita. To właśnie ona jest odpowiedzialna za atak na shihan Drewniaka i EKKO. Ten atak był planowany od wielu lat, dlatego byliśmy na niego przygotowani.

 

– Na czym polega konflikt między shihan Drewniakiem a kancho Matsui?
– Trzeba zrozumieć podstawową rzecz. Nie jest to spór pomiędzy reprezentującym Polskę shihan Drewniakiem a reprezentującym światową organizacje kancho Matsui. Jest to konflikt pomiędzy władzami europejskiej organizacji i opętaną rządza władzy Yoshiko Tomitą.

Shihan Drewniak, jako sekretarz generalny EKKO,  wysłał pismo w imieniu członków zarządu EKKO, w którym opowiedzieli się oni przeciwko likwidacji europejskiej organizacji i wyrazili dezaprobatę dla bezprawnego, niedemokratycznego przejęcia kontroli nad Europą, jaką przygotowywali Japończycy. Zamierzali to zrobić poprzez rejestrację swojej nowej organizacji. Jak zaznaczali, miała być jedyną uznawaną przez IKO. Do powołania tej nowej organizacji miało dojść 21 sierpnia br. na spotkaniu w Bukareszcie. To po pierwsze. Po drugie – ów konflikt jest sztucznie sprowokowany przez panią Tomitę. Osoba ta – od blisko dziesięciu lat – przymierzała się do przejęcia władzy na starym kontynencie.

 

– Dlaczego?

– Ponieważ rozwój prężnie działającej organizacji europejskiej jest dla niej widokiem nie do zaakceptowania. Kiedy pracowałem przy sąsiadującym z nią biurku, wielokrotnie próbowała wyciągnąć ode mnie informacje na temat zarządu EKKO, stosunków panujących między jej członkami itp.

Od kilku miesięcy podstępnie sterowała też napuszczonymi na siebie liderami europejskimi oraz powołanymi  w ostatnich latach na szefów krajowych „młodymi wilkami”, Emilem Kostovem z Bułgarii czy Janem Soukupem z Czech.

– Nie rozumiem. Przecież w interesie światowej organizacji jest rozwój sieci jej ośrodków i klubów na całym globie?

– Owszem, na to wskazuje logika, jednak rzeczywistość jest inna.
W interesie władz IKO Honbu jest nie tyle rozwój co rządzenie. A to niekoniecznie musi się z sobą zgadzać.

Najnowszym pomysłem pani Tomity jest podzielenie narodowych organizacji w Europie na regiony. To taki narzucony z góry „rozbiór dzielnicowy”, najlepiej znany Polakom z historii. W ten sposób Honbu miałoby nie tylko większe dochody ze składek od tzw. Branch Chief (szefów regionalnych), ale też mogłoby nimi łatwiej kierować. Wiadomo, że skłóconą grupą prościej jest sterować niż taką, która jest silna i jednolita.

 

– Dlaczego władze miałby skłócać z sobą własnych reprezentantów?
– Również nie rozumiałem tego zjawiska, dopóki nie przyjrzałem się mu z bliska, w samym biurze Honbu. Otóż zauważyłem pewnego dnia, że kierownictwo biura świadomie  tworzy konflikty między pracownikami, wskazuje im, żeby kontrolowali się nawzajem i donosili przełożonym o swoich niedoskonałościach. Wszystko po to, żeby łatwiej im było narzucić dyscyplinę.

Dokładnie ten sam mechanizm wprowadzono od kilku lat w Europie. Powołanie drugiego szefa krajowego w Austrii – Bekima Neziri, w Czechach – Jana Soukupa, a na Ukrainie nawet kilku szefów – braci Matiushin, Vselovodova i innych. W każdym z tych krajów wybuchła swego rodzaju wojna wewnętrzna, oparta nieraz na kosztownych rozprawach sądowych i powodująca destabilizację narodowych organizacji.

 

– Również w Polsce kilku kierowników ośrodków miało ambicję, by stać się Branch Chiefami. Sytuacja mogła się powtórzyć.

– Fakt. Byliśmy o krok od doświadczenia tego na własnej skórze, w Polsce. Jednak rozsądek naszych kierowników ośrodków, silna postawa shihan Drewniaka i wsparcie europejskich władz nie pozwoliły na rozpad kolejnej narodowej organizacji.

 

– Słyszałem też o głośnym konflikcie w Bułgarii: zasłużonego shihan Traikova i jego ucznia Emila Kostova – promowanego błyskawicznie na Branch Chiefa przez Japonię.

– Nie tyle przez Japonię, co przez samą panią Tomitę. Ta historia ma podłoże w jej prywatnych uczuciach do Kostova, czego nigdy nie ukrywała, obwieszając swoje biurko plakatami i zdjęciami swojego pupila. Przy każdej okazji, kiedy Kostov przyjeżdżał do Japonii, wybierali się na wspólne kolacje. Najpewniej po to również, by radzić, co zrobić, żeby pozbyć się shihan Traikova i innych niewygodnych dla Japończyków liderów europejskich.

 

– Czy ta polityka „rozbiorów dzielnicowych” i skłócania z sobą liderów nie przypomina zasady „divide et impera”?
– Otóż to. „Podzielić i rządzić” – tak właśnie można to podsumować. W japońskim społeczeństwie jest to normalne zjawisko. Stosunki międzyludzkie współczesnych Japończyków nie opierają się na przyjaźni czy moralności, a na ogólnie przyjętych normach bycia w porządku w stosunku do tych, którzy w danej chwili nas obserwują.

 

– Jak odnaleźć się w tak trudnych warunkach, pod nieustająca presją społeczną?

– Po prostu nie należy poddawać się w walce o prawdę. „Nunca desista” (nigdy się nie poddawaj – z j. portugalskiego), jak mawia Francisco Filho. Tak właśnie rozumiem sens tego, co pozostawił nam w spadku sosai Masutatsu Oyama. Trzeba dążyć do prawdy za wszelka cenę.

 

– W kwestii zawodników: to właśnie najlepsi z najlepszych w historii Kyokushin, tacy jak Filho, Feitosa, Texeira, Pichkunov, Kurbanov czy wreszcie były instruktor Honbu Dojo Nicholas Pettas – każdy z nich miał podobno konflikt z Honbu. Czy to prawda?

– Każdy miał podobny konflikt z władzami Honbu, a konkretnie z panią Tomitą. Każdy z tych zawodników chciał kontynuować karierę na profesjonalnym ringu K-1, tym bardziej ze cześć z nich odniosła już znaczące sukcesy. Niestety, nie otrzymywali na to zgody Honbu i ich kariera zostawała zablokowana. Znam te historie z osobistych rozmów, w których uczestniczyłem jako tłumacz. Każdy z tych zawodników jest moim bliskim przyjacielem. Gościliśmy u siebie w domach, niejednokrotnie rozmawiając o rażącym braku profesjonalizmu władz Honbu.

 

– A co na to wszystko szef organizacji Matsui?

– Sam Pettas, który jeszcze w Europie gorąco namawiał mnie do przyjazdu do Japonii, już na samym początku mojego pobytu w Honbu przestrzegał mnie: „Uważaj, bo nie wszystko, co widzisz, jest naprawdę takie, jak jest tobie prezentowane”. Miał na myśli bardzo istotny element współczesnej japońskiej kultury, którego kluczem jest zasłanianie swojego prawdziwego oblicza. Większość uśmiechów, ukłonów i form grzecznościowych tokijczyków to tylko do perfekcji wytrenowane ruchy ciała. Jeśli jednak przestudiujesz to zachowanie wystarczająco głęboko, szybko zauważysz, że nie kryje się za nimi prawdziwe uczucie.

To, co teraz powiem, może wydać się przerażające w naszej kulturze, a nawet szokujące dla osób uprawiających Kyokushin: kancho Shokei Matsui jest jedynie maską, która bardzo subtelnie przykrywa to, co naprawdę dzieje się organizacji.

 

– Chce sensei powiedzieć, ze tak naprawdę to nie Matsui rządzi światową organizacją?

– Odpowiem w ten sposób: w Japonii panuje ustrój monarchii konstytucyjnej, gdzie symboliczna głową państwa jest cesarz. Władza wykonawcza jest natomiast w rękach premiera rządu. W naszym przypadku cesarzem jest Matsui, a premierem pani Tomita.


– Kancho Matsui na to pozwala?

– Nieraz dochodzi miedzy nimi do konfliktów. Ona sama mówi o sobie, że czuje się w tych pojedynkach niczym Condoleeza Rice przeciwko Georgowi Bushowi. Jest niesamowicie dumna z tego, ze zaszła tak wysoko na szczeblu władzy. A kiedy Matsui próbuje nie zgodzić się na jej pomysły, szantażuje go odejściem. Byłem świadkiem takiego zachowania i widziałem, jak przygotowywała oficjalną rezygnacje na piśmie.

 

– Dlaczego więc Matsui nie pozwoli jej odejść?

– To byłoby zbyt ryzykowne. Ta kobieta posiada ilość informacji, która mogłaby nawet doprowadzić do osadzenia w więzieniu nie tylko najważniejszych osób w organizacji, ale także grup zewnętrznych, które są z nimi powiązane.


– Japońscy dziennikarze donoszą, że kancho Matsui niedawno kupił sobie najnowszego rolls-royce’a – ekskluzywny samochód, który kojarzy się w Japonii przede wszystkim z Yakuzą...
– Wydaje mi się, że nie ma potrzeby komentowania tego faktu.
Byłem świadkiem, jak na pogrzebie matki Matsui, w 2005 roku, na uroczystość przyjechał sam szef tokijskiej Yakuzy – Matsuyama. Obstawa ochroniarzy, zarówno Matsui jak i mafiozy,  dwoiła się i troiła, żeby zapewnić im bezpieczny udział w ceremonii pogrzebowej. Krótko po tym podjąłem decyzję o tym, że odejdę z biura IKO Honbu, bo nie chce mieć z takimi zdarzeniami nic wspólnego. Tak samo postąpiło 12 innych pracowników Matsui, w tym sekretarz Takaaki Enami, Nicholas Pettas, Masato Ikeda, a na sam koniec dwóch jego osobistych asystentów: Doujo i Matsumoto.

– Była to z pewnością decyzja wymagająca od sensei sporej odwagi.

– Wyjechałem do Japonii po to, żeby  się rozwijać i dążyć drogą prawdy, którą pokazał nam sosai Oyama. Nie chciałem identyfikować się z postawami oraz wydarzeniami, które z prawdą sosai Oyamy nie miały nic wspólnego. Naturalnie odejście z biura centrali światowego karate może być odbierane jako swego rodzaju zdrada lub sprzeniewierzenie się przyjętym w organizacji zasadom. Ale przecież wiara czy Bóg to niekoniecznie Kościół, a ponadczasowa filozofia Oyamy to niekoniecznie IKO Matsui.

 

– Co, zdaniem sensei, postanowi w obecnej sytuacji europejska organizacja?
– Myślę, ze przekonamy się o tym już wkrótce. Najważniejsze jest to, że liderzy tacy jak shihan Hollander, Pinero i Drewniak są zgodni i zjednoczeni, ponad wszystko. Z tego, co wiem, to plan awaryjny na taką sytuację przemyślany był już od dawna. Nie można przecież zmarnować ogromnego dorobku organizacyjnego i sportowego europejskiego Kyokushin. Z pewnością dzieło sosai Oyamy będzie kontynuowane na świecie i starym kontynencie.

– A co z przyszłością organizacji IKO Matsui ?
– Wiemy na pewno,  że Matsui, bez współpracy z legalnie zarejestrowana EKKO, nie będzie w stanie zorganizować oficjalnie np. mistrzostw Europy, bo europejskie prawo sportowe mu na to nie pozwoli. Jeśli wiec nawet udałoby mu się jakoś utrzymać współprace z kilkoma słabszymi krajami europejskimi, to ich zawodnicy nie będą mogli się rozwijać, ich ministerstwa nie będą mogły ich dotować itd.

– To nie wróży zbyt dobrze japońskiemu karate. Jaka więc  jest rada sensei, osoby doświadczonej w kontaktach z Japonią?

– Dążyć do prawdy. Nie poddawać się. Podążać drogą wyznaczoną nam przez sosai Oyamę.

Dziękuję za rozmowę. 

 

Wojciech Szczawiński
17.08.2010


[INDEKS ARTYKUŁÓW]



© 1997-2024 Polska Oraganizacja Kyokushin Karate kyokushin, europe, kyokushinkai